Decyduję, że nie jadę nad zalew, tylko od razu do la Ciotat nad morzem, żeby ominąć Marsylię. Marsylia jest duża, brudna, niebezpieczna i dużo tam złodziei.
Łańcuch mi skrzypi. Nudna jazda w upale, drzemię przy drodze w cieniu drzewa. Przejeżdżam szybko przez Aix-en-Provence bez zwiedzania, bo śpieszy mi się nad morze. W Aubagne mam problemy ze znalezieniem drogi. Wjeżdżam w góry, gdzie mam pas dla rowerów i jedzie się całkiem przyjemnie. Mapa trochę się zmoczyła od potu, bo trzymałem ją w kieszonce na plecach. Na górze leży miasteczko, a na jego głównym skrzyżowaniu fontanna z eau potable - rzadkość we Francji, ale w końcu jestem w górach.
Zjeżdżam szybko, mijam camping i ląduję na piaszczystej plaży. Na promenadzie palmy, spacerowicze, dzieci mimo zakazów jeżdżą na skuterkach po trawnikach i chodnikach. Parę osób gra w kulki (tak to nazwałem) - polega to na rzucaniu metalowymi kulami, którymi trzeba chyba trafić w inne kule. Woda ciepła, ale nie za ciepła. Jest ok. 20:00, ale postanawiam poczekać do 22:00, może na campingu zamkną recepcję i będę mógł wejść niepostrzeżenie. Siedzę na murku przy plaży i podjadam bagietki. Robi się wilgotno, sakwy całe mokre z zewnątrz. Denerwuje mnie dźwięk skuterków i hip-hopu. Idę na camping po 22:30, gdzie starszy pan na powitanie świeci mi latarką po oczach, spisuje dane z paszportu i wskazuje miejsce na namiot. Pod prysznicem znajduję tylko jeden przycisk - od zimnej wody (która jest całkiem przyjemna, zważywszy na ciepło na dworze). Zaglądam potem do innej kabiny i tam też jest tylko jeden przycisk, ale - dla odmiany - od ciepłej wody.
zdjęcia << >>