Dzień 2 - Poniedziałek, 19.07

Oberstaufen - Simmerberg - Lindenburg - Lindau - Bregenz - Rorschach - St. Margrethen - Widnau - Altstätten - Oberriet, 153 km

zdjęcia << >>

Wyspa, na której leży Lindau Wyjeżdżam przed 7:00. Trochę podjazdu i potem długie zjazdy, nagroda za wczorajszy wysiłek. Dojeżdżam do sporego ronda, decyduję się jechać do samego Lindau. Znowu podjazdy. Na górze zachodzę do McDonalds na hamburgera. Dalej są małe zjazdy i w końcu bardzo przyjemny i długi zjazd krętą drogą przez las. Korzystam z ostatnich chwil w Niemczech wybierając gotówkę bez prowizji. Na wjeździe do Lindau robię zakupy w Lidl, wjeżdżam na wyspę na jeziorze Bodeńskim, na której znajdują się ogrody i stare miasto.

Jadę Bodenseeradweg do austriackiego Bregenz, gdzie robię zakupy w Spar. Za miastem, jeszcze w Austrii idę na plażę, gdzie się kąpię. Woda ciepła, ale kamienisty brzeg. Podsuszam namiot. Przejeżdżam Ren i obok wejścia do parku krajobrazowego Rheindelta czy jakoś tak, ale nie wchodzę, bo nie wiem dokąd ścieżka prowadzi. Przejeżdżam przez drewniany mostek i jestem w Szwajcarii, chociaż jeszcze tego nie wiem. Nieświadomie łamię przepisy celne tego kraju, które pozwalają na wwiezienie tyle żywności, ile można zjeść w 1 dzień (to co mam wystarczy na 2 tygodnie). Jadę szutrową ścieżką wzdłuż kanału i autostrady za murem i widzę pierwszy znak 9 - Seen-Route który utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem w Szwajcarii. Docieram do Rorschach, gdzie odpoczywam nad jeziorem. Paru Rosjan łowi ryby. Wyciągają coś dużego.

Wracam tą samą drogą do mostku granicznego i szukam drogi do St. Margrethen. Widzę drogowskaz rowerowy "9: St. Margrethen - 25 km, über Österreich". Obok inny, dla pieszych - "St. Margrethen - 5 km". Wybieram drugą opcję. Zaskakujące, że o tak późnej porze ludzie spacerują po lesie, biegają. Przechodzę przez kładkę nad autostradą, korzystając z dobrych podjazdów dla rowerów. Za miasteczkiem widzę camping, ale uznaję, że za wcześnie, że znajdzie się miejsce na dziko. To był błąd. Dalej ciągną się miasteczka zlewające się w jedną wielką dzielnicę domków jednorodzinnych. Szwajcaria jest inna. Wszędzie słychać chlupotanie wody w kamiennych, zdobionych wannach, które są tu na każdym rogu. Sporo rowerzystów, chociaż już jest ok. 23:00. Po ulicach śmigają dzieci na rolkach. Dużo dobrze oświetlonych tuneli, wszystko czyste i zadbane. Przed domami stoją nie przypięte rowery, wózki dziecięce i hulajnogi. Przejeżdżający rowerzyści pozdrawiają mnie zwrotem zi, co jest skrótem od Grüezi. Poza tym nikt nie zwraca na mnie większej uwagi.

Gubię się w oznaczeniach szlaków rowerowych. Nie wiem jeszcze, że znak z białą obwódką i rowerem to nie to samo, co taki sam znak bez obwódki. Nadkładam trochę drogi przez to. Wjeżdżam do centrum miasta, co do którego myślę, że to Altstätten. Miasto jest bardzo ładne, ale późna pora uniemożliwia fotografowanie (później nabrałem wątpliwości, czy to na pewno było Altstätten, czy może St. Gallen). Zauważam, że kierowcy tutaj uważają na pieszych aż za bardzo. Wystarczy, że nieopatrznie staniesz w pobliżu przejścia dla pieszych zastanawiając się nad czymś, a po chwili ustawi się kolejka samochodów oczekujących aż przejdziesz. Opuszczam miasto i zaczynają się pola (szkoda, że nie lasy). Jadę kawałek szosą. Na przystanku autobusowym, gdzie odpoczywałem, zostawiam okulary i później po nie wracam, nadkładając parę km. W ciemności trudno dostrzegam drogowskazy rowerowe, tu się objawia przewaga lampki bateryjnej nad lampką na dynamo. Jest już dobrze po północy, a po wiejskich drogach wciąż jeżdżą rowerami, spacerują i biegają ludzie. W końcu ok. 2-giej spostrzegam lasek i rozbijam w nim namiot na trochę błotnistym podłożu. Widzę zarys wysokich gór nade mną.

zdjęcia << >>

Zasoby

Linki