Dzień 20 - Piątek, 06.08

Menton - Ventimiglia - Bordighera - San Remo - Imperia - Marina di Andora - Laigueglia - Albenga - Loano, 105 km

zdjęcia << >>

Imperia Na campingu nie biorą ode mnie pieniędzy za takie słabe miejsce. Zjeżdżam nad morze i mijam Polaków, którzy jadą w przeciwną stronę. Droga do Włoch, która wczoraj wieczorem była zamknięta, jest już otwarta. Na byłym przejściu granicznym stoi tylko samochód Guardia di Finanza. Po włoskiej stronie nie ma już tego luksusu, co na Lazurowym Wybrzeżu. Ale nie ma też francuskiego buractwa. Ludzie z samochodów kibicują mi, biją brawo, pytają skąd jestem. Niektóre samochody jeżdżą na światłach nawet w dzień. W wielu miejsach są kamery filmujące tych, co przekraczają dozwoloną prędkość. Widuję "maluchy" na włoskich tablicach. Jeździ dużo ludzi na szosówkach, sami faceci. Wszyscy mnie wyprzedzają, a mijający mnie mówią "ciao". Akurat kiedy zacząłem rozumieć francuski, język zmienił się na włoski i niewiele rozumiem (po kilku dniach to nierozumienie mi przejdzie).

Wjeżdżam do Ventimiglia. Jadę przez miasto, aby uniknąć korków. W markecie kupuję grube paluszki panini z sezamem - we Włoszech popularne. Na przedmieściach San Remo (często pisane razem: "Sanremo") idę na plażę. Brzeg jest kamienisty, więc kąpię się w morzu tylko raz, a potem biorę tylko zimne prysznice. W mieście oglądam z zewnątrz kasyno i kościół prawosławny. Jest gorąco, nie chce mi się szukać La Pigna i Porta di Santo Stefano. W sklepie rowerowym w położonej na wzgórzu Imperii pytam o podnóżek - niestety mają tylko taki, którego instalacja wymaga wiercenia w ramie, więc nie kupuję. Jadę dalej przez małe, zakorkowane miasteczka zlewające się w jedno.

Kiedy jest już ciemno, droga odchodzi od morza, a krajobraz staje się płaski, rolniczy i brzydki. Urozmaicają go jedynie góry w dali. Mijam jakieś campingi. Droga wraca nad morze. Miasteczka już nie są tak ładne - domy nowoczesne, niektóre przypominają polskie 4-piętrowe bloki. Na ulicach duży ruch, więcej skuterów niż samochodów, na promenadzie spacerowiczów więcej niż w dzień. Jest ok. 22.00 - tutejsze godziny szczytu. Przy aptekach termometry z elektronicznym wyświetlaczem pokazują 28 st. C. Kiedy tylko można, jadę promenadą lub trottoirem. Szukam noclegu. Trafiam na tunel, obok którego jest zejście do morza zagrodzone szlabanem. Stoją tam jakieś samochody i motory, a na dole widać światła latarek - chyba wędkarze. Przechodzę z rowerem pod szlabanem i szukam miejsca na nocleg. Znajduję półkę skalną nad przepaścią spadającą do morza, szeroką na ok. 3 m. Z drugiej strony ograniczona jest skałą, w której przebiega tunel. Na szczycie skały stoi oświetlony zamek. Rozważam spanie pod gołym niebem, ale w obawie przed deszczem ostrożnie rozbijam namiot na tej półce. Noc spokojna, pogodna i ciepła.

zdjęcia << >>