Dzień 19 - Czwartek, 05.08

Cagnes-sur-Mer - Nice - Beaulieu-sur-Mer - Monaco - Beausoleil - Monte-Carlo - Roquebrune-Cap-Martin - Menton, 51 km

zdjęcia << >>

Rano pada. Wyjeżdżam późno, zwijam namiot w deszczu. Szybko dojeżdżam do Nicei. Zaczyna się ścieżka rowerowa wzdłuż Promenade des Anglais. Ciągle pada, ale na promenadzie są długie wiaty. Odchodzę od promenady, przechodzę przez długi niski budynek z galerią i trafiam na staromiejski plac handlowy Cours Saleya. Wszystkie uliczki są jednokierunkowe. Przy budynku sądu zaczyna się strefa dla pieszych. Idę w kierunku Le Chateau, gdzie ponoć jest wodospad i rzymskie ruiny. Zamku nie ma, ale do roku 1706 był i stąd ta nazwa. Drogowskazy zapowiadają 213 schodów pod górę, rezygnuję. Deszcz przybiera na sile, więc nakładam pelerynę. O 15:40 następuje oberwanie chmury, silny wiatr targa palmami. Chowam się pod dachem przy garażu jakiegoś apartamentowca, ale i tak przez te kilka sekund deszcz zdążył przemoczyć mnie do suchej nitki. Po chwili przestaje padać. Ruszam dalej, na szczycie pagórka siadam na murku i wykręcam skarpety, z których leci zielona woda.

Monaco-Ville Za Bealieu droga dość pagórkowata, wąska i pełna zakrętów. W jednym tunelu obowiązuje zakaz jazdy rowerem, a droga dla rowerów wiedzie dookoła. Wpadam w taki uciążliwy cykl z autobusem - wyprzedza mnie, staje na przystanku, mijam go, ten po ruszeniu znowu mnie wyprzedza i tak w kółko. Nagle spostrzegam, że tablice i znaki są jakieś inne - jestem w Monaco! Po lewej nad głową stoją domy na skale, a po prawej Fontvieille - nowa dzielnica zabrana morzu, w której na wielopoziomowych tarasach leżą ogrody, pasaże handlowe i muzea, a na dole port. Monaco składa się z 4 dystryktów: Monaco-Ville, La Condamine, Fontvieille i Monte Carlo. Monaco jest jednym z najgęściej zaludnionych krajów na świecie, dlatego jest 3-wymiarowe, wielokondygnacyjne, a pomiędzy poziomami kursują publiczne windy. Bogatych przyciąga atmosfera luksusu i brak podatku dochodowego.

Postanawiam pójść do Jardin Exotique, czyli ogrodu z 7000 gatunkami kaktusów, 200 m pod którym znajdują się jaskinie. W pewnym momencie rezygnuję ze wspinaczki i zjeżdżam, żeby zobaczyć pałac książęcy. Prowadzi tam droga po niezbyt stromych schodach. Wnoszę rower do połowy, zostawiam go tam i idę dalej. Z tarasu przy pałacu dobrze widać Fontvieille i La Condamine. W Monaco-Ville kupuję widokówkę. Nie mają znaczka i odsyłają mnie tym razem na pocztę, do której prowadzi wąska uliczka. Znaczek kosztuje 75 centów (we Francji 50). Martwię się o rower zostawiony bez opieki i wracam.

Jadę stromym podjazdem do Monte Carlo. Policjanci dziwnie patrzą na mój rower przeciskający się między sportowymi autami i eleganckimi limuzynami. Trafiam na Place du Casino. Do środka można wejść tylko w garniturze. Turyści i paparazzi stoją przed hotelem z aparatami wypatrując jakiejś znanej osoby. Krążą pogłoski, że będzie to gwiazda filmowa. W końcu podjeżdża limuzyna w eskorcie policji, a z niej wysiada książę Albert, który natychmiast zostaje obfotografowany zanim zniknie za drzwiami. Spóźniam się i nie udaje mi się zrobić dobrego zdjęcia. Kiedy książę wchodzi do restauracji, wrzawa przy nim ucicha i ciekawscy przenoszą obiektywy na drzwi Hotel de Paris, skąd ma zaraz wyjść inna "celebrity". Na wszelki wypadek fotografują osobę siedzącą na balkonie, choć nie wiedzą kto to. Jadę dalej. Zaczyna padać i czekam chwilę pod arkadami przy sklepie jubilerskim. Przy wyjeździe z Monaco znajduję w końcu skrzynkę pocztową. Jest to ważne, bo mam na kartkę naklejony monakijski znaczek, więc z Francji nie mógłbym już jej wysłać.

W Roquebrune jest już ciemno. Planuję przenocować w lesie, który według mapy gdzieś tam ma być. Przejeżdżam obok zejścia na pieszy szlak turystyczny, czego potem żałuję. Jadę w deszczu na Cap Martin, ale nic tam nie ma, tylko domy. W Menton (ostatnie miasto we Francji) jeszcze dużo ludzi spaceruje i siedzi w kawiarniach. Przelotnie pada. Szukam wyjazdu na Włochy, ale droga zamknięta. Nie chce mi się kombinować z wyjazdem. Jacyś Hiszpanie z samochodu też mnie pytają o drogę na Włochy. Po obejrzeniu planu miasta mam 3 opcje: (1) jechać drogą w głąb lądu, gdzie jest las (ale i góry), (2) pojechać do parku miejskiego i tam rozbić namiot (o ile to możliwe), (3) pojechać na camping. Jadę stromym podjazdem do parku, ale nie ma nawet jak zejść, bo ma strome zbocza i rosną na nich kaktusy. Kawałek dalej jest camping. Podchodzę tam, widzę kartkę complet, ale pozwalają mi się rozbić w wyznaczonym, niezbyt wygodnym miejscu. Gdy się rozbijam, przyjeżdża dość duża grupa (ok. 30) Polaków na rowerach z sakwami, którzy próbują załatwić miejsca. Dopiero teraz wyrzucam odłamany podnóżek.

zdjęcia << >>

Linki