Dzień 21 - Sobota, 07.08

Loano - Pietra Ligure - Finale Ligure - Savona - Genova - Bargagli - San Lorenzo, 100 km

zdjęcia << >>

Giełda w Genui Wstaję wcześnie. Na morzu sporo łódek rybackich. W DiPerDi kupuję kilo ciastek za 70 czy 80 centów i idę na plażę. Odpoczywam pod wiatą, podjadając ciastka i panini. Piasek jest strasznie gorący, a przy brzegu kamienie. Z trudem udaje mi się wejść do wody, a potem z niej wyjść. Wszyscy inni wchodzą do wody w klapkach.

Widzę z dali duże miasto, a po chwili znak Genua. Pojawił się kilkanaście km wcześniej, niż to wynikało z drogowskazów i mapy. Genua jest stolicą Ligurii i ma ok. 700 tys. mieszkańców. Gdzieś na przedmieściach przy plaży odpoczywam w cieniu palmy. W centrum zjeżdżam z szosy na promenadę. Mijam największe w Europie akwarium, są tam straszne kolejki. Atmosfera jarmarku, mnóstwo Murzynów handluje paciorkami i innymi bzdetami, pokrzykują, nie mogą się dogadać z klientami. Stoi tam stary statek z figurką Neptuna. Robię kilka zdjęć na starym mieście, katedra San Lorenzo nie mieści się w obiektywie. Brnę w coraz bardziej zapyziałe uliczki - pranie suszy się w oknach, smród, ludzie wyglądają z okien lub siedzą na schodach i krzyczą coś do mnie. Szukam drogi na Piacenzę. Przechodzę przez ładne, pełne dostojnych gmachów centrum i trafiam na główną, kilkupasmową drogę. Jest fatalnie oznakowana, ale w końcu trafiam na SS45. Asfalt dziurawy, zwłaszcza po bokach jezdni, czyli tam, gdzie się jedzie rowerem, kiedy jest duży ruch. Zaliczam każdą studzienkę.

Po wyjeździe z miasta jest lepszy, ale zaczynają się góry - Apeniny Liguryjskie. A skoro góry, to zakręty i motocykliści, którzy tu przyjeżdżają, żeby się na nich pochylać. Jeden motocyklista podczas zjazdu wydaje dzikie okrzyki i śmieje się. Inni mnie dopingują. Wchodzę do marketu na zakupy, ale nie ma chleba, więc zostają mi ciastka. W sklepie mam wrażenie, że jestem w dużym mieście lub jego pobliżu, tyle tam ludzi. Po wyjściu okazało się, że w okolicy jest może z 10 domów. Skoro to jedyny market w promieniu 20 km, wszyscy tu przyjeżdżają.

Krajobraz zmienił się totalnie. Jest chłodniej, zielono, nie ma cykad. Słyszę śpiew ptaków i uświadamiam sobie, że nie słyszałem go przez kilkanaście dni (nie licząc jazgotu mew). Lasy podobne do tych w Polsce, z wysokimi liściastymi drzewami. Znajduję zagrodzoną szlabanem ślepą uliczkę, odchodzącą od głównej drogi i tam rozbijam namiot na asfalcie. Wysokościomierz pokazuje 620 m.

zdjęcia << >>