Dzień 27 - Piątek, 13.08

Agordo - Cencenighe Agordino - Alleghe - Caprile - Cernadoi - Passo di Falzarego - Cortina d'Ampezzo, 59 km

zdjęcia << >>

Jezioro w Alleghe. Powstało w 1771 r. w wyniku zejścia lawiny kamieni. Rano po wyjściu z namiotu widzę te same góry w słońcu. W Cencenighe robię zakupy w Kanguro. W górskich miasteczkach jest sporo sklepów rowerowych, czego wcześniej we Włoszech nie było. W wielu oknach wiszą kolorowe flagi z napisem PACE. Przed Alleghe mijam camping i dojeżdżam nad jeziorko na wys. 1000 m. Siadam przy stoliku niedaleko wodopoju; jedząc późne śniadanie zauważam na mapie, że na drodze do Cortiny czeka mnie przełęcz Falzarego, 2117 m. W jeziorze nikt się nie kąpie, pewnie woda za zimna, zresztą powietrze też jest chłodne. Opuszczam Alleghe i w Caprile okazuje się, że jest droga na Cortinę przez Selva di Cadore, która omija przełęcz Falzarego - nie zauważyłem jej wcześniej na mapie. Decyduję się jednak jechać przez przełęcz. Zaczynają się podjazdy. Ładne widoki, wyżej śnieg. Gdzieś po drodze ma być miasteczko, w którym zamierzałem się zaopatrzyć, ale okazuje się ono osadą złożoną z 3 domków (1600 m). Na ok. 1900 m kończą się drzewa. Mimo podjazdu jest już na tyle zimno, że zakładam koszulę. Zjadam ostatni wzięty z domu batonik.

Na górze jest kapliczka, stacja wyciągu prowadzącego na szczyt skalistej góry, dwa budynki ze sklepami z pamiątkami i restauracja. Sporo motocyklistów. Ludzie ubrani w kurtki, 12 st. C. Ubieram się ciepło do zjazdu do Cortiny: spodnie, 2 polary, rękawiczki. Na drodze są znaki ograniczenia prędkości do 30 km/h, ale trudno ich przestrzegać; jadę ok. 40-50 km/h, a samochody mnie wyprzedzają. Sakwy uniemożliwiają zbytnie pochylanie się na zakrętach, a więc i szybką jazdę. Wkrótce zmarznięty ląduję w Cortinie (1250 m) słynącej z olimpiady zimowej w 1956 r. Zaczyna lekko padać.

Cortina d'Ampezzo Czuję powiew ciepłego powietrza, ludzie chodzą w krótkich spodniach. Zjeżdżam na południe, gdzie są położone 3 campingi obok siebie i idę na pierwszy z nich (1150 m). Całkiem przyzwoity, płacę 11 euro. Recepcjonista oddając mi paszport mówi po polsku "proszę bardzo". Pracownik campingu wsiada na górala i prowadzi mnie na miejsce, gdzie mam rozbić namiot. Skacze po dołkach i pagórkach między namiotami, ja z sakwami ledwo nadążam. Na campingu prawie sami obcokrajowcy, sporo Niemców, Francuzi i Hiszpanie. Koło mojego namiotu rozbici są Czesi. Większość ludzi jest tu z rowerami górskimi, campingu traktują jako bazę jednodniowych wypadów.

Zaparzam zupę z całej torebki barszczu (przeznaczonej na kilka porcji), 2 torebek 'Spaghetti po bolońsku' i 4 kostek rosołowych. Na deser zjadam 3 gorące kubki Zupa grzybowa z grzankami. Jest mi niedobrze, zwłaszcza przeze słone kostki. Wieczorem i w nocy pada. Noc zimna.

zdjęcia << >>